Aby dobrze pokazać Ci czym się zajmuję, zaprezentować ideę Szczęśliwego Końca Świata, muszę i chcę podzielić się z Tobą moją osobistą i bardzo szczerą historią, która sprawiła, że stałam się tą osobą, którą jestem dzisiaj.

Poznajmy się…

Moja historia

Byłam jeszcze studentką studiów dziennych kiedy zaczęłam pracę w tzw. obsłudze klienta, która okazała się pracą w sprzedaży, gdzie trzeba było aktywnie i samodzielnie pozyskiwać klientów, i oczywiście realizować targety sprzedażowe. Dość szybko, bo po roku i 3 miesiącach dostałam awans na dyrektora oddziału.

Nagle to ja stanęłam po drugiej stronie barykady. To ja zatrudniałam ludzi, szkoliłam, wyznaczałam cele, zarządzałam i kontrolowałam, ucząc się wszystkiego na własnych sukcesach i błędach. Był to też czas kiedy kończyłam studia i broniłam pracę magisterską z socjologii. W tym samym momencie okazało się, że ktoś z moich bliskich ma guza w głowie, tykającą bombę zegarową. Ale to już inna historia… Wszystko to działo się jednocześnie: zakończenie studiów, obrona pracy, choroba bliskiej mi osoby i mój wielki awans…

Szaleńcze tempo

Awans oczywiście przyjęłam. Z dnia na dzień z konsultanta ds. sprzedaży stałam się dyrektorem. Zarządzałam z sukcesami. Kierowałam całą placówką jednocześnie cały czas zajmując się aktywnie sprzedażą. Powiększyłam zespół oraz trzykrotnie ilość klientów. Parłam do przodu, pracując po 10 h dziennie, co przyniosło kolejny awans. Tym razem miałam objąć największą placówkę w Polsce, flagowy oddział firmy. To było olbrzymie wyzwanie. Bałam się, że sobie nie poradzę. Ale z drugiej strony wiedziałam, czułam całą sobą, że muszę spróbować. Najwyżej zrezygnuję, wrócę do poprzedniego miejsca, ale spróbować muszę. W innym wypadku sobie tego nie wybaczę. Będę czuła, że stchórzyłam.

Przyjęłam to stanowisko. Zaczęłam zarządzać trzy razy większym zespołem niż do tej pory. Trzy razy większe cele, trzy razy więcej pracy, jednoosobowa odpowiedzialność za największy w Polsce odział firmy. Znowu pracowałam po min. 10 h. Odnosiłam bardzo dobre wyniki. Walczyłam jak lwica. Karmiłam się pozycją, sukcesami i wysokimi osiągnięciami. Czułam, że zawojowałam cały świat.

I… Świat zauważył moje wyniki. Moi zwierzchnicy z roku na rok zaczęli podnosić mi poprzeczkę. Co roku dostawałam wyższy cel finansowy do zrealizowania, pomimo, że już te poprzednie były kosmicznie wysokie. Oni wiedzieli, że jestem bardzo ambitna, że zrobię WSZYSTKO by wykonać plan. I ja to robiłam.

Rachunek

Po kilku latach tak szaleńczego tempa pracy mój organizm również to zauważył i … wystawił mi rachunek. I tak miesiąc po bajecznym, wymarzonym ślubie zachorowałam. Przez prawie półtora roku czułam okropny ból. Ból, który rozrywał mnie swoją siłą od środka… Przeszłam liczne badania, operacje, zabiegi, dziesiątki konsultacji, zjadłam tonę antybiotyków i dalej nikt nie wiedział co mi jest. Cały czas pracowałam, wyłączając krótkie przerwy związane z pobytami w szpitalu. Przecież nie mogłam zawieść moich szefów…

Po długim okresie okropnego cierpienia, które totalnie zmieniło mnie i moje życie, odnalazłam właściwego lekarza, który zdiagnozował u mnie chorobę, o której nigdy wcześniej nie słyszałam, mianowicie vulvodynię. W końcu wiedziałam co mi jest, a to już było bardzo dużo. Moje leczenie zostało ukierunkowane, choć nie było to wcale proste bo w tamtym czasie była bardzo znikoma wiedza na temat sposobu leczenia tej choroby. Najwięcej jednak zależało od psychiki, a moja psychika była w totalnej rozsypce. Po wielu latach pracy w zabójczym tempie, stresie, presji, walce każdego dnia o sprzedaż, wynik, kasę… Ech, długo by pisać.

Zmiana

W końcu – po silnych sugestiach lekarzy – podjęłam bardzo trudną dla mnie decyzję o dłuższej przerwie w pracy. Rozpoczęłam psychoterapię. Zaczęłam porządnie oczyszczać swój umysł i ciało oraz rozmyślać, co dalej z moim życiem… I tak któregoś pięknego dnia doznałam iluminacji, najprawdziwszej! Odkryłam, że chcę wszystko zmienić, w końcu na zmianę nigdy nie jest za późno… Zainteresowałam się coachingiem i poczułam całą sobą, że chcę podjąć studia w tej dziedzinie. I jak poczułam, tak też zrobiłam.

W czasie kolejnych kilku lat bardzo nad sobą pracowałam: ukończyłam wymarzony kierunek studiów, kontynuowałam psychoterapię, przeszłam na dietę, brałam udział w różnego rodzaju warsztatach rozwojowych. Dużo wartościowej pracy przyniosło wreszcie wymierne efekty w postaci certyfikatów coacha, trenera, mentora oraz coacha kryzysowego.

Szczęśliwy Koniec Świata

Kiedy zaczęłam pracować z Kobietami poczułam, co to znaczy kochać swoją pracę, kochać to, co się robi. Co to znaczy robić coś, co ma głęboki sens, pomagać innym i czerpać z tego wielką radość. To były niesamowite uczucia, które towarzyszą mi na każdej sesji czy warsztacie.

Moja choroba zaczęła ustępować, dzięki czemu stał się CUD, zaszłam szczęśliwie w ciążę, a o tym marzyłam najbardziej! Po tylu latach starań, leczenia, czekania… To był najpiękniejszy dzień mojego życia. Dzisiaj jestem mamą cudownego Tadzia, wciąż zakochaną żoną oraz Coachem od Szczęśliwych Końców Świata.

Mówi się, że dobrze jest, gdy coach ma podobne doświadczenia do tych, z którymi zmaga się jego klient. Nie dlatego, żeby doradzać, ale dlatego, żeby lepiej rozumieć i w pełni akceptować swojego klienta. A zatem czym innym mogłabym się zająć, jeśli nie Coachingiem Kryzysowym i pomaganiem innym w doprowadzeniu ich Końca Świata do Happy Endu?

Zajmuję się pracą z kobietami, które są w kryzysie – tym widocznym gołym okiem, ale też tym nieuświadomionym, czy tym zamiecionym pod dywan… Niektóre są podobne do mnie, niektóre mają całkiem inne historie i inne zwroty w swoim życiu. Łączy NAS jedno… Szczęśliwy Koniec Świata, w który dzisiaj wierzę absolutnie i dzielę się tą wiarą z tymi kobietami, którym trudno jest w to jeszcze uwierzyć….